Wczoraj już właściwie odżałowaliśmy lęg kosów (patrz: Koniec tej historii). Dzisiaj obserwowaliśmy tylko kosową, ale nie karmiła młodych, tylko tak sobie chodziła po trawie, czasem skubnęła jekiegoś robala i tyle.
Po południu usłyszeliśmy z domu straszny ptasi rwetes. Wyjrzeliśmy przez okno, a tam dwa kosy atakują sójkę, która lotem pikującym celuje w szarą plamę na trawniku. Pisklak?!?! Tak! Widać jeden jednak się uchował! 😀 😀 😀

 
 
 |
Wybiegliśmy przed dom, płosząc sójkę, ale też płosząc bezradnego malucha. Wyraźnie nie jest jeszcze przygotowany do latania i po prostu wypadł z gniazda. Zlokalizowaliśmy psa, wzięłam aparat i ledwo znalazłam pisklę, które podskakując szybko znalazło miejsce, w którym wtapiało się w otoczenie. Proszę tylko zerknąć na pierwszą fotografię. No tak, pisklak jest już dość duży, na tyle duży, że rodzice sami go nie zaniosą do gniazda… Przystawiliśmy więc długaśną drabinę i – łamiąc zasadę niewtrącania się – dzielnie wdrapałam się około 3-4 m ku gniazdu (żółta strzałka). Nie było to łatwe, bo jedna ręka zajęta była pisklęciem. Ale udało się. Mało tego: na samej górze okazało się, że w gnieździe są jeszcze inne pisklęta! Nie powiem ile – ale ze 3-4 co najmniej. „Moje” pisklę było bardzo ruchliwe, natomiast te w gnieździe jakby śnięte i płasko ułożone na dnie. Ale oddychały spokojnie. Włożyłam szybko pisklaka gniazda i poprosiłam o aparat.
To jeszcze nie koniec przygód: kiedy zeszłam kilka szczebli, by sięgnąć po aparat, ten sam pisklak znowu wyleciał z gniazda i łupnął na trawę pod brzozą. Cóż robić? Mąż najpierw podał mi aparat, a potem pisklę. Powiedziałam groźnie, że trzeci raz już nie będę go zanosić do gniazda i chyba uwierzyło 🙂 |
Zdjęcia z gniazda są dwa, ale kiepskie: byłam zbyt blisko i nie czułam się swobodnie na czubku drabiny… W każdym razie po prawej jest „mój” pisklak, a po lewej da się wypatrzeć w głębi gniazda szare piórka jego braciszka.
Potem z niepokojem obserwowaliśmy się wzajemnie: my kosy, a one nas. Najbardziej obawialiśmy się porzucenia gniazda – zdarza się to ptakom: po ludzkiej ingerencji po prostu porzucają gniazdo i budują nowe gdzie indziej… Najpierw przyleciał pan kos, niedługo potem jego żona. Niby wszystko było więc już OK, ale… dlaczego one nie karmiły młodych?!
Ja rozumiem, że musiały pilnować gniazda, bo sójka czyha. Ale cały czas? No i te małe, które widziałam takie śnięte… Przecież muszą jeść! Czegoś tu nie rozumieliśmy. Przecież Natura jest mądra.
Z jednej strony cieszyliśmy się jak dzieci, że są pisklęta, że sójka ich nie porwała, ale z drugiej z niepokojem obserwowaliśmy kosią rodzinkę – czemu rodzice ich nie karmią, jak poprzednio? Tak było przez ładnych parę godzin.
Kiedy jednak słońce zaczęło zachodzić, mąż zawołał mnie do ogrodu: tata-kos siedział na gnieździe, zaś mama-kosowa zbierała w sadzie dżdżownice. Po chwili role się zmieniły: mama karmiła młode, a tata szukał jedzonka. Podejrzewamy więc, że mądre kosy odczekały, aż sójki pójdą spać i dopiero wówczas wzięły się za karmienie. Wcześniej niemrawe pisklęta zapewne po prostu spały pod skrzydłami mamusi, chronione przez złym okiem sójki.
Wieczorem, gdy podlewałam ogródek, kosowa mama usiadła na płotku i tak sympatycznie mi się przyglądała…
Koniec tej historii
poniedziałek, 16 czerwca 2008, 14:32
Niestety, wygląda na to, jak poniżej dopisała Ewa, że sójka potraktowała gniazdo kosa jak stołówkę.
Smutna samiczka kosa na pustym gnieździe. Albo tu siedzi, albo na gałęzi wyśpiewuje bardzo smutną pieśń. To nie są już owe wygwizdywane radośnie fletowe piosenki. Przestała już zbierać robale, nie widać też jej czarnego męża, który często zmieniał ją przy wysiadywaniu.
Na pewno młode jeszcze nie wyfrunęły same: w księgach wyraźnie napisano, że w gnieździe winny pozostać 12-14 dni, a rodzice powinni je karmić przez 3 tygodnie. Tydzień nie minął od wyklucia.
Kruszewicz pisze, że straty w lęgach kosów sięgają 40%. U Sokołowskiego czytam, że tylko 40% młodych wyrasta szczęśliwie. No cóż, c’est la vie.
Kosy niedługo zapomną swój dramat i przystąpią do następnego lęgu. W ciągu roku miewają po kilka lęgów: w marcu-kwietniu, w czerwcu, a czasem jeszcze w sierpniu. Żeby tylko znalazły sobie lepsze miejsce na gniazdo – przecież sójka nie odpuści.
Wykluły się małe kosy
niedziela, 15 czerwca 2008, 12:34
W tym tygodniu w gnieździe na brzozie rozpoczął się ruch.
Na tym zdjęciu jeszcze pan kos siedzi na gnieździe. Na zmianę z mamą wysiadywał jaja 🙂
Teraz młode już się wykluły. Gniazdo jest jednak na tyle głębokie, że z poziomu fotografa piskląt w nim nie widać. Może jak podrosną?
To zdjęcie jest późniejsze, z piątku: pani kosowa z dziobem pełnym dżdżownic jeszcze na chwilę zeskoczyła z płota i wyciągnęła kolejnego robala, by po chwili podfrunąć do gniazda i obdzielić rozwarte dzióbki. Oboje rodzice na zmianę przylatują karmić młode: czarny tato i brązowo ubarwiona mama kosowa.
Niestety, dzisiaj widzieliśmy, jak sójka wykorzystała chwilową nieobecność rodziców-kosów, usiadła na gnieździe i porwała stamtąd jednego pisklaka. Nic nie mogliśmy zrobić, gdy przeleciała nad nami do sadu z kwilącym kosiątkiem w dziobie. Nie lubię sójki 🙁
Przedwczoraj wśród sosnowych gałęzi za płotem dojrzałam dorosłego dzięcioła pstrego karmiącego młodzika – tak dzióbek w dzióbek 🙂
Sójki i kosy
czwartek, 29 maja 2008, 05:40
Rozpoczęła się teraz walka o przetrwanie.
Wczoraj para kosów (mieszkańców gniazda na brzozie) przegoniła ze swego rewiru sójkę. Wrzasku przy tym wszystkie trzy ptaki narobiły mnóstwo. Wylądowały na sośnie stojącej w mniej więcej równej odległości od obu gniazd. Po chwili kosowa powróciła na brzozę przy altanie. Nie zaglądaliśmy do niego (w ten sposób można spowodować, że ptaki porzucą gniazdo), ale zapewne jest tam już 5-6 cętkowanych jaj w kolorze turkusowym. Wysiadywanie trwa 14 dni, więc jeszcze trochę zostało. Na gnieździe siedzi tylko pani kosowa, choć elegancki brunet stale jest w pobliżu i dba o bezpieczeństwo kobiety.
Sójka wróciła na swój sosnowy konar nad drewutnią. Kiedy zbliżyła się do gniazda, ze środka wysunęły się głodne dzióbki. No cóż, tym razem nie dostaną jajecznicy na śniadanie…
Są pierwsze pisklęta!
wtorek, 27 maja 2008, 16:59
Więc stało się. Mamy małe.
Zaczęła sójka. Na zdjęciu Długiego wyraźnie widoczne są co najmniej 3 czerwone gardziele głodnych pisklaków i dzielną mamę (a może tatę? sójki po równo dzielą się obowiązkami rodzicielskimi). Sójki zwykle miewają po 5-7 piskląt, więc pewnie i naszych jest więcej niż tu widać.
Długi zrobił też fajne zdjęcie kosowej na gnieździe, o którym było poprzednio. No cóż, jest prawie pół metra ode mnie wyższy, więc mu było łatwiej 🙂
Trochę niepokojące wieści wyczytałam o sójkach u Sokołowskiego: pisklęta żywią się początkowo delikatniejszymi owadami, później prawie samymi młodymi ptaszkami. Ja wiem, rozumiem, to…
Idylla maleńka taka:
Wróbel połyka robaka,
Wróbla kot dusi niecnota,
Pies chętnie rozdziera kota,
Psa wilk z lubością pożera,
Wilka zadławia pantera.
Panterę lew rwie na ćwierci,
Lwa – człowiek; a sam, po śmierci
Staje się łupem robaka.
Idylla maleńka taka.
[Mikołaj Biernacki-Rodoć – Idylla maleńka taka]
Będziemy mieli małe!
niedziela, 25 maja 2008, 04:15
Już mówiłam: budkę, z której w ubiegłym roku sikora czarnogłówka wyprowadziła dwa lęgi, w tym roku zasiedliła modraszka. Już ją podejrzałam, jak siedzi na jajach – a pan-modraszek dość głośno mnie przeganiał spod „swojego” drzewa.

Mówiłam na początku maja o gnieździe sójki nad drewutnią – dzisiaj prezentuję następne zdjęcia mamy-sójki na jajach.
Budka na brzozie koło altany, gdzie zwykle mieszkały sikory-bogatki, wydawała się w tym roku opuszczona, jednak kilka dni temu ze zdziwieniam spostrzegliśmy kręcącą się tam parę kosów. Przecież ta budka się dla nich nie nadaje.

No i prawda: kosy postanowiły uwić gniazdo w rozwidleniu konarów, tuż ponad budką sikor. Sikorki ustąpiły. Zresztą para bogatek zasiedla „betonowe M2” pod filarkiem (co roku piszę o tym dziwnym lokum).
Pod dachem ganku widać ruch kopciuszków – na pewno odświeżyły gniazdo sprzed dwóch lat.
Tak więc – jak dobrze pójdzie, będziemy mieli cłą menadżerię. Może jeszcze odkryjemy inne gniazda? W pobliżu nadal kręci się pleszka, często bywa pliszka szara, wczoraj dzięcioł pstry werblował w suchy konar (nie za późno na to?)…
starsze zapiski »